Rozłóż swe skrzydła, Aniele, ja nie potrafię latać, jestem tylko człowiekiem...

Rozłóż swe skrzydła, Aniele, ja nie potrafię latać, jestem tylko człowiekiem...

wtorek, 22 maja 2012

Rozdział V

Podskoczyła zaskoczona, wypuszczając z ręki perfumy, które schwytałem w locie.
Odwróciła się i spojrzała na mnie.
- Ch..chodzi o to, ż..żee..
- Że? - zapytałem coraz bardziej wpieniony.
- Mama Cię szukała i nie chciałam żebyś miał kłopoty. - dokończyła ze spojrzeniem skopanego szczeniaka. Macki mi opadły.
- Cassie, chcesz żebym zszedł na zawał? Ktoś zamknął ojca w piwnicy?! Bogowie, jaki ja jestem głupi! Zdajesz sobie sprawę, że miałem coś ważnego do zrobienia?! - z każdym moim słowem Pinacolada odsuwała się ode mnie o krok, aż w końcu trafiła na ścianę - Uważasz, że nie dałbym sobie rady z matką?! Myślisz, że obchodzi mnie co ma mi do powiedzenia?!
Ostatnie zdanie ją jakby otrzeźwiło, bo odsunęła się od ściany, wysunęła brodę do przodu i przerwała mi w pół słowa - Właśnie dlatego zadzwoniłam! Ty nigdy jej nie słuchasz, a ja nie chcę, żeby ciągle na Ciebie narzekała! Wiedziałam, że jeśli powiem coś o ojcu to natychmiast przyjedziesz, więc wymyśliłam to całe porwanie! O co Ci chodzi?! Zrobiłam to, żebyś znów nie był uziemiony, a TY jeszcze na mnie wrzeszczysz!
Zamierzała pewnie obrzucić mnie jeszcze gęstszym błotem, ale przerwało jej pukanie do drzwi.
- Panienko, Jej Wysokość wzywa panienkę do sali koncertowej. - jakaś młoda pokojówka nieśmiało się uśmiechnęła. Z braku lepszych pomysłów wyszczerzyłem się do niej, a ona spaliła buraka. Hmmm...
- Już idziemy, Anno. Powiedz Jej Wysokości, że książę Marcel przyjdzie razem ze mną. -
odpowiedziała Cass. Anna skinęła głową i wyszła unikając mojego spojrzenia.
Siostra spojrzała na mnie z wyczekiwaniem. Westchnąłem i poczłapałem za nią przed oblicze mamusi.

***
- Jutro przybędą do naszego pałacu księżniczki z różnych państw. Jest to z mojej strony życzliwy gest skierowany do Ciebie, Marcelu Konstanty Fryderyku. Spośród wszystkich dziewcząt masz wybrać sobie kilka, które w późniejszym czasie będziesz adorował. Jeśli któraś z nich odwzajemni twoje zaloty, a już ja postaram się o to by tak się stało, oświadczysz się jej. Po ślubie skonsumujecie małżeństwo, a twoja żona wyda na świat męskiego potomka, który zostanie następcą tronu zaraz po śmierci Romea Fabiana Artura. Czy wszystko jasne?
Po tej króciutkiej przemowie matki byłem bliski wyłamania zawiasu szczęki.
Cass aż usiadła, a służba starała się zmniejszyć obwód oczu. Tylko Kochaś był zadowolony.
- Zaraz, zaraz. Czy Ty próbujesz właśnie mi powiedzieć, że jutro zwalą nam się wypindrzone lalunie, a ja mam wybrać parę tych nadętych sztywniarek, uderzać do nich, a potem z jedną z nich wypowiedzieć sakramentalne „tak” i spłodzić jej małego pasożyta, który potem zajmie stołek po Kochasiu? - wyrzuciłem z siebie na jednym wydechu.
Cass podniosła się z fotela wyczuwając konflikt w powietrzu.
- Matko, nie wiem czy dobrze wszystko zrozumiałam. Czy potomek Marcela ma zająć tron po jego bracie? Czy to nie Marcel powinien zasiąść na tronie, a po nim jego syn? Przepraszam Cię Romeo - zwóciła się w stronę Kochasia - ale jeśli Marcel nie umrze zanim jego męski potomek nie ukończy 18 lat, to Ty nie masz prawa do tronu, co znacząco kłóci się z planami Matki. - znowu spojrzała na, tym razem z wrednym uśmiechem na twarzy, matkę.
Jesteś pewna Matko, że nie przeoczyłaś tych szczegółów?
Ja zaś byłem pewien, że Pinacolada powinna zostać prawnikiem, sędzią, albo kimś takim.
No bo kto, w jej sytuacji, czytałby na dobranoc konstytucję?
***
Marcel odjechał tak szybko i cicho jak się pojawił. Po zagadkowym telefonie od Cassie ubrał się w wilgotne urania i wyskoczył przez balkon. Kasjel starał się otrząsnąć z szoku. Jego przyjaciel ciagle go zaskakiwał. Książę usiadł na łóżku i rozejrzał się po swoim pokoju. Marcel może wyglądał schludnie i podobał się dziewczynom, ale na pewno nie był pedantem. Na parapecie zostawił popiół z niedopalonego papierosa, zmiął granatową narzutę na łóżku, kałuże wody znaczyły drogę, jaką przebył od okna do łazienki. Kasjela zastanawiało, o czym mówił Mauriac, wspominając o aniołach. Nie było mu dane jednak długo się nad tym głowić, gdyż do uszu księcia doszło pukanie w potężne, dębowe drzwi. Wszedł przez nie młody, energiczny mulat, Simon. Młody Daderio bywał zaniepokojony jego zachowaniem. Nie traktował księcia jak swojego pracodawcę, ale jak porcelanowego ukochanego. Gdy pewnego dnia Simon chciał pomóc Kasjerowi w wycieraniu się po kąpieli, ten drugi o mało nie padł na zawał, gdy patykowaty służący wyszedł zza niedomkniętych drzwi. Od tamtej pory w drzwiach od łazienki tkwią trzy zasuwki.
- Kochany Książę, Jego Wysokość Król Wiktor Daderio , Władca Republiki…
-Tak, wiem kim jest mój ojciec, Simonie.-przerwał słudze Kasjel. Czasami podwładny działał mu na nerwy.
- Król chce Cię widzieć, Mój Książę. – nie straciwszy rezonu, Simon szczerzył się z wylewną czułością. Nieco zaniepokojony, żeby nie rzec wystraszony młody Daderio popędził do gabinetu ojca.
***
- Synu, usiądź proszę. – rzekł tubalnym głosem Wiktor Daderio. Dziedzic tronu posłusznie zajął miejsce naprzeciwko króla.
- Jak zapewne wiesz, chcę by po mojej śmierci Republika miała godnego jej statusu władcę. Robię co w mojej mocy, byś stał się właśnie taką osobą.
Kasjerowi nie spodobały się te słowa. Wiedział jednak, że nic nie denerwuje ojca bardziej, niż przerywanie mu wpół słowa. Słuchał więc dalej.
- Na granicy Republiki Rodziny Daderio ze Zjednoczonym Królestwem Mauriac’ów, w obrębie tak zwanej „ziemi niczyjej”, powstała wysoce elitarna szkoła dla młodych ludzi, którzy w przyszłości mają zająć bardzo poważne stanowiska w obu państwach jak i poza ich granicami. Chciałbym, byś rozpoczął edukację w tym miejscu od 18 września tego roku, za siedem dni. Uważam, że dobrze wpłynęłoby na Ciebie towarzystwo innych młodych arystokratów. Zawarte tam znajomości mogłyby obficie zaowocować w przyszłości – wagę wypowiedzianych słów król podkreślił spojrzeniem przeszywającym syna na wskroś. Kasjel siedział osłupiały. Szkoła? Z internatem? Koledzy?
Miał ochotę wybuchnąć radością niczym wulkan, powstrzymał się jednak.
- Czy w tej placówce będzie uczył się również następca tronu Zjednoczonego Królestwa, ojcze? – zapytał ostrożnie, lecz ze spokojnie wykrzywionymi wargami. Twarz Wiktora drgnęła tylko przez chwilę, gdy odpowiedział.
- Owszem.

sobota, 14 stycznia 2012

Rozdział IV

Rozejrzałem się po pokoju. Urządzony w stylu zupełnie naukowo-politycznym.
Na biurku plany przemów, propozycje ustaw, nuuuuda.
Patrząc na pokój Kasjela można było poznać jego charakter.
Opanowany, ale nie stroniący od wrażeń. Szanujący prawo, ale lubiący je łamać.
Nagle uderzyła mnie myśl, że byłem tu tylko raz. Niebieskie ściany były dla mnie obce.
Nie wiedziałem nic o życiu przyjaciela w tym zamku. Mogłem się nad tym bardziej zastanowić, ale potem miałbym wyrzuty sumienia, a tego nie znoszę. Lepiej pozostać biernym. Przynajmniej w moim przypadku. Gdybym się tak wszystkim dogłębnie przejmował nie wytrzymałbym psychicznie.
Przy moim kochanym braciszku i słodziutkiej mamusi. Aż mam mdłości. Czasem zastanawiam się, czy wiem jak moja matka wygląda naprawdę. Bez makijażu i ozdób. Nie przypominam sobie takiego momentu, w którym widziałbym matkę bez tapety. Kurde.
Z braku innych zajęć wstałem, żeby się rozejrzeć. Zrobiłem parę kroków i zdałem sobie sprawę, że jeśli miałbym zwiedzać ten pokój, to niedługo byłaby to jedna wielka kałuża.
 Capnąłem ubrania, które Kajsel zostawił na łóżku i skierowałem się do - z tego co pamiętam - łazienki.
Tam również wszystko przypominało mi Kasjela. Spojrzałem w lustro.
To naprawdę ja? Jegomość w lustrze miał podkrążone oczy, potagrane, mokre włosy, wyraźną bliznę wpoprzek szyi. Nie można było powiedzieć, że jestem brzydki. Ponoć jestem 'piękny po mamusi'. Koszmar.
Ale z drugiej strony mój wygląd otwierał przede mną wszystkie drzwi.
No, może nie te do pałacu Daderio, ale poza tym...
Gorąca woda zmyła ze mnie wszystkie zmartwienia. Sięgnąłem po ręcznik, gdy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Cholera. Może ten ktoś sobie pójdzie myśląc, że to Kasjel jest pod prysznicem? Proszę, oby tak się stało. Chwilę czekałem w napięciu. Gorąca woda już nie poprawiała mi nastroju. Najwyraźniej moje modły zostały wysłuchane, bo usłyszałem kroki, a potem kliknięcie zamka w drzwiach. Uffff.
Zakręciłem wodę i wyszedłem z kabiny. Wytarłszy ciało przepasałem się ręcznikiem na wysokości bioder i umyłem zęby znalezioną (nieużywną) szczoteczką. Sięgnąłem po ubranie, które przygotował mi Kasjel, ale spodnie od dresu były za krótkie, co wcale mnie nie dziwi - jestem wyższy od ich właściciela.
Założyłem więc tylko T-shirt i nadal przepasany błękitnym ręcznikiem wyszedłem z łazienki.
Do pokoju wszedł właśnie Kasjel, o mało co nie dostając zawału na dźwięk mojego głosu:
- Co tak długo? Myślałem już, że coś cię zjadło po drodze.
- Bardzo śmieszne Marcel, naprawdę. - rzucił ironicznie. Widziałem jednak jak marszczy czoło, wiec spytałem, juz zupełnie poważnie, co się stało.
- W kuchni wpadłem na Mariannę. Wie, że tu jesteś. Weszła do pokoju, kiedy byłeś pod prysznicem. - odpowiedział.
Marianna? Poza niwielkim zdjęciem w portfelu Kajsela, nie widziałem jej nigdy.
Pewnie gdybym czytał gazety, to widziałbym ją częściej, ale nie mam czasu na takie głupoty.
- Przepraszam, przyjacielu. Nie chciałem wpakować cię w kłopoty, ale te najwyraźniej bardzo mnie lubią. - powiedziałem patrząc mu prosto w oczy.
- Nie przejmuj się. Ona się nie wygada. - zapewnił. - Mam nadzieję. - dodał znacznie ciszej.
Już miałem zaproponować, że mogę z nią pogadać tak, żeby nie pisnęła słówka, ale właśnie w tej chwili moja komórka postanowiła uraczyć nas dźwiękami Like it's her birthday oznajmiając wszem i wobec, że dzwoni do mnie moja siostra. Odebrałem.
- Marcel, gdzie ty jesteś? Ktoś tu przyszedł i zamknął tatę w piwnicy! Błagam cię, POMÓŻ MI!!! - ostatnie słowa wypiszczała tak głośno, że musiałem odsunąć słuchawkę od ucha, bo z pewnością bym ogłuchł. Pinacolada rozszlochała się na dobre.
- Cass, posłuchaj uważnie. Już wsiadam na motor. Schowaj się gdzieś, nie krzycz i nie wychodź z kryjówki. Będę nie dalej niż za godzinę. Czekaj na mnie i nie rób nic na własną rękę, rozumiesz? Już jadę.
***
Pędziłem tak szybko, jak pozwalał mi na to motocykl. Skaliste podłoże pozwalało na przesunięcie się wskazówki prędkościomierza maksymalnie w prawo. Gdybym nie ściskał kurczowo kierownicy, pęd zrzuciłby mnie z maszyny. W oddali już widziałem światła pałacu.
Miałem nadzieję, że Cassildee mnie posłucha i nie zrobi czegoś głupiego. Ale to chyba było nieuniknione, biorąc pod uwagę jak bardzo starała się przypominać mnie.
Poza tym, narobiłem niezłego bigosu Kasjelowi. Po co się tam pakowałem?
No ale, nie ma co beczeć nad rozlaną herbatą. Czy jakoś tak.
Przyspieszyłem maksymalnie, ledwo trzymając się kierownicy.
Szlaban  opuszczony, brama zamknięta, straże na warcie.
Czyżby podstęp? Pojechałem w stronę ogrodu, tak aby nie zauważyli mnie  goryle przy głównej bramie. Ogrodnicy strzygli żywopłoty, czyścili pomniki, stajenni wyprowadzali konie, garażowi myli bryki - rutyna, nic nadzwyczajnego.
Nie wiem jak terroryści mieliby schwytać króla przed nosem całej słuzby, ale Pinacolada beczała, a nie robi tego bez powodu. Zostawiłem motocykl w krzakach, dobre 200 metrów od muru. Podkradłem się i przesadziłem go jednym susem. Swoją drogą, skoro ja mogłem zrobić to niezauważony, to jaki problem mieliby z tym  profesjonalni terroryści?
Zaczekałem aż jeden z ogrodników pójdzie po sekator, żeby przyciąć większe gałęzie.
Gdy odszedł na tyle daleko by mnie nie przyłapać, wspiąłem się po pergoli na balkon Cass.
Siedziała na swoim łózku. Bezpieczna. Rozmawiała z Meredith, swoją pokojówką. Ona też była spokojna. Dygnęła, skłoniła głowę i wyszła. Zgłupiałem. Pinacolada podeszła do regału z perfumami. Wzięła do ręki jeden flakonik i spojrzała na etykietę. Odłożyła i wzięła następną buteleczkę. Bezszelestnie wszedłem do pokoju siostry przez otwarte balkonowe drzwi.
Po cichu stanąłem za jej plecami. A potem najbardziej opanowanym tonem na jaki było mnie stać powiedziałem: - Co ty, do cholery, wyprawiasz, Cass?

środa, 5 października 2011

Rozdział III

Kasjel Daderio był z siebie dumny. Powstrzymał ojca przed szalonym krokiem, który mógłby wywołać poważną wojnę. Leżąc na łóżku rozmyślał o swoim najlepszym przyjacielu. Gdy przypomniał sobie o tym ile ich różni, miał ochotę uciec z zamku i zostać zwyczajnym człowiekiem, który bez ograniczeń może zadawać się z kim chce. Niestety, nie było mowy o takim wyczynie. To Marcel był skarbnicą niedorzecznych pomysłów, a zadaniem Kasjela było studzenie zapału Mauriac’a i chłodne analizowanie  sytuacji, w które się wpakowali. Mimo szaleństwa i lekkomyślności Marcela, Kasjel nie znał lepszego człowieka. Pod tą powłoką aroganckiego motocyklisty krył się szlachetny i wrażliwy książę.
Nagłe walenie w okno wyrwało Daderia z letargu. Lekko przestraszony podniósł się z łóżka i w obronnej pozie podszedł do okna. Deszcz zaczął siec z ukosa w szyby, ale poza tym Kasjel nie widział nic. W jednej chwili niebo przecięła błyskawica, oświetlając balkon, na którym stała ciemna postać.
Książę przeraził się nie na żarty. Mroczny osobnik podszedł do okna i oparł się nosem o szybę z wyrazem wyczerpania na twarzy. Marcel Mauriac, we własnej osobie, przemoknięty do suchej nitki, wyzuty z sił, jeszcze raz zabębnił w szybę. Kasjel czym prędzej rzucił się otwierać okno. Do pokoju wdarł się lodowaty, świszczący wiatr. Chłopak zadrżał. Tymczasem Mauriac przesadził okno jednym susem, zamknął je i zsunął się na podłogę głośno wzdychając.
- Marcel? Co Ty tutaj robisz? Jakim sposobem ominąłeś straż? – Kasjel obrzucił przyjaciela zaniepokojonym spojrzeniem.
- Przyjacielu, właśnie moczę Ci podłogę, a deszcz leje tak mocno, że straż ledwo widzi ziemię pod własnymi stopami, co dopiero mnie. – odpowiedział lekko kpiącym głosem brunet.
Kasjel jakby się ocknął, bo podszedł do szafy, wyjął z niej dwa koce, dres i koszulkę. Ubrania położył na łóżku, a kocami okrył przyjaciela. Skoro Marcel przybył do niego osobiście, musiało stać się coś ważnego. Chociaż biorąc pod uwagę ekscentryczny światopogląd Mauriac’a, niczego nie mógł być pewnym.
- Marcel, nie zrozum mnie źle, jestem przeszczęśliwy, że możemy się znów zobaczyć, ale, do diabła, co Ty tu robisz? Chcesz żeby Cię złapali?
- Kasjel, nie ryzykowałbym, gdyby nie było potrzeby. Nie jestem takim samobójcą na jakiego wyglądam. – Mauriac uśmiechnął się lekko.
Młodego Daderio zaniepokoił wyraz twarzy przyjaciela. Przez chwilę przemknął przez nią cień przerażenia, co było u Marcela zjawiskiem niemal nie istniejącym.
­- Przyjechałem do Ciebie, bo… bo widziałem anioła. – dokończył szybko. Kasjel miał ochotę się roześmiać, ale kolejny cień przerażenia na twarzy jego towarzysza zgasił mu humor.
-Jak to – anioła? Gdzie? Kiedy? – postanowił potraktować sprawę poważnie.
 - Wczoraj, kilka godzin temu. W barze przy drodze . Kupowałem papierosy, gdy nagle zobaczyłem skrzydlatego faceta wijącego się z bólu. Wyszeptał do mnie: pomóż mi. Ale najdziwniejsze zdarzyło się chwilę potem – gdy szedłem w stronę motocykla, jakieś szepty, tak jakby spod ziemi…
Mówiły, że Wybawiciel został ujawniony i ciągle powtarzały słowo Wybraniec. Wiesz, że gdyby nie moja przeklęta dociekliwość, nie byłoby mnie tu.
Kasjel nie wiedział co powiedzieć. Jedyne co mu przychodziło do głowy, to nakarmienie niespodziewanego gościa i właśnie to postanowił zaproponować Marcelowi.
- Słuchaj, nie mam pojęcia co to mogło być. Ale tym zajmiemy się za chwilę. Teraz przebierz się w ten dres, który wyjąłem i rozgość się, a ja pójdę zwinąć coś z kuchni. Tylko bądź cicho. – to powiedziawszy zniknął za drzwiami komnaty.  W drodze do kuchni zastanawiał się, jak to możliwe, że on i Marcel są najlepszymi przyjaciółmi. Przecież są tak różni, nie łączy ich nic oprócz wysokiego urodzenia. Więc jak to się stało, że Kasjel, od małego marzący o polityce, pilny uczeń i znakomity mówca, został najlepszym przyjacielem Marcela, porywczego i nieodpowiedzialnego, nonszlanckiego i roztrzepanego, aroganckiego motocyklisty?
Przypomniał sobie dzień w którym się poznali.
Był wtedy w klubie. Czternastoletni książę nie powinienbywac w takich miejscach, ale został zaciągnięty przez dużo starszego kuzyna. Kasjel nie pił alkoholu. Wszędzie kręciły się skąpo ubrane tancerki, razem z nie do końca świadomymi facetami w średnim wieku.
Książę nie chciał wiedzieć ilu znanych mu polityków szuka tu rozkoszy. Na samą myśl robiło mu się niedobrze. Wstał od stolkia i mrucząc coś o łazience skierował się do drzwi z namalowanym czarną farbą trójkątem. Popchnął je i znalazł się w obskurnej toalecie z trzema pisuarami i trzema kabinami. Zza drzwi jednej z nich dochodziły jęki kobiety. Kasjel wolał nie wnikać co i z kim ona tu robi. Podszedł do pisuaru, zrobił co miał zrobić i ruszył do wyjścia. W drzwiach ktoś z impetem uderzyłw niego, potem przeklął, podniósł się i pobiegł do jednej z kabin. Zdezorientowany książę poszedł za nim. Sprawca kolizji schował się w drugiej kabinie. Kasjel niepewnie wszedł za nim.
- Czego tu chcesz, smarkaczu?!- usłyszał oburzony szept.
- Chciałbym wyjaśnić, dlaczego w drzwiach próbowałeś mne zabić. I nie jestem smarkaczem. - odparł Daderio. Niedoszły'zabójca' przyjrzał się uważniej Kasjelowi. Książę również zmierzył wzrokiem chłopaka. Wysoki, szczupły, wysportowany, z buntem na twarzy.
- Jestem Marcel. Mauriac. - rzekł w końcu nieznajomy, na co Kasjel uniósł brwi.
- Ten Mauriac? Syn Franciszka Ludwika III?
- Tak, a masz z tym jakiś problem? - Marcel zastygł z zaciętym wyrazem twarzy.
- Nie mam żadnego problemu. No, może jeden - jestem Kasjel Daderio.
Oczy Mauriac'a delikatnie się rozszerzyły. Tego się nie spodziewał.
Zaraz jednak oprzytomniał. - Jeśli komukolwiek powiesz, że tu byłem, możesz pożegnać się z możliwością siedzenia, jasne? - rzucił groźnie.
Na Kasjelu nie robiło to zbytniego wrażenia. Oparł się o ściankę kabiny i rzekł:
- Chcesz się stąd wydostać?
Mauriac popatrzył na niego podejrzliwie. Odpowiedział powoli: Tak, chcę.
Na te słowa KAsjel wyjrzał z kabiny. Nikogo nie było w pobliżu, więc pociągnął Marcela za rękaw i po cichu wyszedł z toalety. Za drzwiami otoczył ich mrok klubu. Muzyka dudniła tak głośno, że miał trudnośći z zebraniem myśli. Obejrzał się za siebie, czy Mauriac za nim podąża, a potem sunąc wzdłuż ściany skierował się do wyjścia. Marcel założył czapkę z daszkiem, ciemne okulary i kaptur. Tak zakamuflowany ruszył za Kasjelem. Gdy dotarli do wyjścia czmychnęli przed nosem barczystego ochroniarza, który właśnie odwrócił się by zobaczyć, kto rozbił butelkę po piwie.
Kasjel obejrzał się za siebie i z impetem wpadł na jakiegoś rudego dwudziestolatka.
Ten natychmiast rozpoznał Marcela i zamachnął się, żeby rozmiażdżyć mu nos. Mauriac uchylił się jednak przed ciosem dryblasa i mocno kopnął go w kolano. Rudy przeklął, ale nie odpuścił. Z dzikim wrzaskiem rozłożył ramiona i próbował zacisnąć między nimi szczupłego Marcela.
- To ty Mauriac! Przez ciebie wiszę kasę temu dilerowi! Zapłacisz mi za to! - ryknął wściekle.
Książę nie odezwał się, ale na jego twarzy rozkwitł pogardliwy usmieszek, który jeszcze bardziej rozsierdził rudego chłopaka, który z pewnościa nie był w pełni świadomy co się dzieje. Kasjel skonfundowany odsunął się, a Marcel odpierał bezskuteczne ciosy rywala.
Nagle między nimi błysnął nóż. Kajsel poderwał się i podbiegł do obłapiających się chłopaków. Chwycił z tyłu rudzielca i próbował odciągnąć go od Marcela. Bezskutecznie. Wyrwał się. Nagle wszyscy trzej się zatrymali. Tykowaty dwudziestolatek trzymał nóż na gardle Mauriac'a.
Kasjelowi nadal ciarki przechodziły po plecach, gdy spoglądał na bliznę szpecącą kark przyjaciela.
Po cichu wszedł do rozległej kuchni. Ostrożnie zbliżył się do lodówki. Wyjął z niej puszkę coli, karton soku, masło, szynkę i pomidora. Zrobił kilka kanapek, oczywiście zachowując względną ciszę. Wszystko włozył do papierowej torby i już miał wychodzić gdy ktoś złapał go z tyłu i zatkał mu usta dłonią. Ten ktoś intensywnie pachniał pomarańczami, więc Kasjel odgadł, że to jego siostra.
- Co tu robisz, braciszku, co? - rozległ się jej szept.
Chciał odpowiedzieć, ale nadal zatykała mu usta, więc tylko pokręcił głową na znak protestu.
Pojęła o co chodzi i zabrała rękę.
- No, a teraz gadaj co tu robisz? - powtórzyła.
- Zgodniałem, więc przyszedłem po jedzenie, wystarczy, pani komendancie? - odpowiedział  ironicznie Kasjel.
- Zastanwiem się jak ty to robisz, braciszku. - powiedziała z tajemniczym uśmiechem Marianna.
- Co robię? - spytał zdezorientowany chłopak.
- Jak funkcjonujesz w dwóch miejscach na raz. - odpowiedziała.
Teraz książę totalnie zgłupiał. Co ona bredzi? Chyba dostrzegła w ciemnościach jego skonsternowaną minę, więc dodała:
- Byłam przed chwilą u ciebie, ale kąpałeś się, więc postanowiłam załatwić swoją sprawę jutro. Ale na podłodze pod oknem było mokro i brudno, a obok łóżka leżała przemoczona skórzana kurtka. Domyślam się, że nie twoja.
Zupełnie go zaskoczyła. Weszła do pokoju akurat wtedy, gdy Marcel poszedł pod prysznic. Jak on się teraz wytłumaczy?
- Wiem, że to był Mauriac. Widziałam go w klubie. Nie powiem nikomu o jego wizycie, pod warunkiem, że powiesz mi co on tu robi.
Zrezygnowany Kasjel westchnął. Miał jakieś inne wyjście?
- To mój najlepszy przyjaciel. Ma problem, więc przyjechał do mnie. Proste.
Próbowała zaprzeczać, maglować go dalej, ale szybko ruszył do drzi szeptając w jej stronę: Pamiętaj co obiecałaś. Nikomu ani słowa.
Odwrócił się i jak najciszej potrafił pobiegł do swojej komnaty.


Galeria cz.1

Mechaniczna bestia Marcela. Dla zainteresowanych Triumph Thunderbird Storm. Jeden z pojazdów młodego księcia.


Cassildee Mathilde Jeanette Mauriac. Lub, jak to mówi Marcel - Pinacolada. Cassie jest najmłodszym dzieckiem króla Zjednoczonego Królestwa. Ciągle zamyślona, najlepsza przyjaciółka Marcela. Jest powiernikiem swojego brata, wspiera go gdy tylko może. Chodzi z głową w chmurach. Ma świra na punkcie jaszczurek i hiszpańskich imion.


Romeo Fabian Artur Mauriac. Choć śliczny, to jego charakterek wcale taki nie jest. Podstępny i zazdrosny o tron. Bierze przykład z matki i wytyka Marcelowi błędy. Próbuje, bezskutecznie, namówić Cassie, aby odwróciła się od Marcela. Zimny drań. Podrywa dziewczyny, a potem patrzy jak cierpią z powodu braku odwzajemnienia ich uczuć. Chamski i niedelikatny, jednak kiedy chce potrafi być milutki i przekonujący.


 Marianna Wiktoria Daderio. Młodsza siostra Kasjela. Pachnie pomarańczmi. Lubi smakować tzw. 'zakazane owoce'. Kocha brata, z dystansem odnosi się do ojca. Jest dla niej praktycznie obcy - od małego jej tata zajmował się w większości Kasjelem, rzadko zwracał na nią uwagę. Udaje łamaczkę serc, ale w duchu jest ogromną romantyczką i czeka na księcia z bajki.


Etienne Genevive Christelle Lemarie - Mauriac. Piękna i okrutna. Z pochodzenia Francuzka. Pednatyczna, dystyngowana, jej ulubionym dzieckiem jest Cassildiee. Romansuje na boku ze swoim masażystą.
Podstępna, nieuczciwa, potrafi wszystkich owinąć sobie wokół palca.


Franciszek Ludwik III Mauriac. Władca Zjednoczonego Królestwa Mauriac'ów.
Obojętny wobec żony, chce przygotować Marcela do bycia jak najlepszym królem. Lubi okultyzm.
Sprawiedliwy, rozsądny, strateg. Niczego nie robi bez zastanowienia. Dobry, kochany przez poddanych król.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Rozdział II

-Gdzieś ty się podziewał?! Gdzie się znów szlajałeś?! To nie przystoi księciu!!!
Krzyk matki roznosił się echem po rozległym hallu.
Musiała być naprawdę zła, skoro nie użyła ani jednego z moich imion.
Byłem później niż zwykle, bo w barze, w którym kupowałem papierosy, spotkałem anioła.
Dosłownie. Bez ściemy.
Prawdopodobnie miałem jakieś urojenia, ale nie to mnie martwi.
Anioł miał stalowoszare skrzydła i proste, jasne włosy do ramion. Część z nich opadała na oczy, ale nie przeszkodziło mi to w dojrzeniu nich koloru.
Czarne, wypełnione bólem i rozpaczą oczy, bez białek. Ciemne tunele wpatrujące się we mnie intensywnie, ale i z rezygnacją. Ubrany w czarną, poszarpaną tunikę, bosy, wygiął się przede mną w łuk, co podkreślały szeroko rozłożone, potężne skrzydła. Jego usta, blade i zakrwawione, otworzyły się w niemym okrzyku. Potem skrzydlaty padł na ziemię, zwijając się w spazmach bólu. Popatrzył na mnie tymi mrocznymi oczami i wyszeptał ledwo dosłyszalnie dwa słowa. „Pomóż mi”.
Potem zaczął się rozpływać jak zjawa.
Byłem w  szoku. Delikatnie ujmując. Jak manekin wyszedłem z nieszczęsnego baru, w którym nikt oprócz mnie nie zauważył skrzydlatego mężczyzny.
Kierując się w stronę mojego motocykla, słyszałem stłumione szepty.
Głosy wydobywające się jakby spod mich stóp.
Wybraniec…
Objawił się mu…
Wybraniec ujawniony..
Wybawiciel nadszedł…
Zmartwiałem. Wybraniec? Wybawiciel? Ja?
Nie jestem Chrystusem, ani jakimś super bohaterem.
Niech to!
Znając mnie, nie wyjadę stąd, dopóki nie dowiem się o co chodzi. To nie moja wina. Zawsze, gdy zdarzy się coś dziwnego, a mnie takie rzeczy zdarzają się często, coś mi się przestawia w głowie, jakby ktoś zdjął zawleczkę…
Zawsze wtedy muszę rozwikłać sprawę do końca, inaczej łeb mi pęka i mam przerażające koszmary. Gdy ostatnio próbowałem się przed tym powstrzymać, miałem takie koszmary, że potem zasnąć nie mogłem. Moja mała siostra, obdarta ze skóry, gotująca się w oleju.
Kasjel ćwiartowany sierpem. Matka z odciętymi dłońmi i stopami zanurzana w żrącym kwasie.
Nie mogę tego powstrzymywać, to jest takie uczucie, jakby ktoś mną kierował, jakby jakaś część świadomości podszeptywała mi co robić. Jakbym nie miał nad sobą kontroli. Jakbym został uwięziony w innym ciele.
- Zasiedziałem się w barze. Nie rób scen, mamo. Jestem dorosły. – odpowiedziałem na jej krzyki opanowanym głosem. Norma. Nie ma dnia, w którym nie byłaby na mnie zła.
-Dorosły? Dorosły?! Ty wiesz w ogóle co to znaczy? Romeo jest bardziej dojrzały od ciebie, ty szalony młokosie!!!
Nie wytrzymałem. Nie cierpię gdy go do mnie porównuje.
- Skoro taki jestem zły, to dlaczego nie pozwoliliście mi iść do wojska? Może mielibyście szczęście i zginąłbym na wojnie! Jak Twój kochany Romeo jest ode mnie lepszy, to idź i gadaj z nim! Jesteście siebie warci!
Zatrzasnąłem jej przed nosem drzwi do mojej komnaty. Dość.
-Wasza Wysokość, czy coś podać? – zapytała moja pokojówka, Rozalina.
-Nie. Możesz odejść. Obudź mnie jutro przed czwartą nad ranem. Potem możesz spać w mojej komnacie, jeśli zechcesz.
Ufałem jej. Nie raz z jej pomocą wymykałem się z pałacu. Zawsze mnie kryła. Złota dziewczyna. Ja też ją kryłem. Gdy się spóźniła, gdy przespała się z osobistym masażystą mojej matki – jej prywatnym kochankiem, jak sądzę. Matka była wściekła gdy dotarły do niej plotki. Jednak ja, moim książęcym słowem poświadczyłem, że Rozalina była w tym czasie ze mną, graliśmy w szachy. Etienne się nabrała.
Wracając do mnie. Muszę zobaczyć się z Kasjelem. Zarzuciłem na siebie skórzana kurtkę i wyszedłem na balkon. Pusto. Skoczyłem. Z I piętra….. prosto na skórzane siedzenie mojej bestii z piekielnych czeluści. Czarny Ducati Diavel. Kopniakiem odpalam silnik. Ryk motocykla zakłóca wieczorną ciszę, a ja, nareszcie wolny, mknę alejkami ogrodów w kierunku bramy. Tylko ona dzieli mnie od reszty świata. Na warcie stoi kilku strażników.
Właśnie zamyka się szlaban za samochodem dostawczym – to moja szansa. Pochylam się.
Przywieram całym ciałem do warczącej maszyny. Wyjeżdżam z pałacu. Przede mną długa droga, ale do rana powinienem być już na miejscu. Muszę być bardzo ostrożny. Muszę pogadać z Kasjelem.

***

„To się nie może zdarzyć! Jak on może być tak ślepy?!”
Myśli Kasjela Daderio krążyły wokół jego ojca i szatańskiego planu, który uknuł razem ze swoimi doradcami. Zaślepiony nienawiścią do Mauriac’ów nie widzi, że jego plan zagraża wszystkim obywatelom Zjednoczonego Królestwa. Czy Wiktor II Czarny upadł tak nisko, żeby do zdobycia władzy posługiwać się krwią niewinnych?
Pełen najgorszych przypuszczeń wrócił do Sali Obrad. Od dwóch lat, od piętnastych urodzin Kasjela, jego ojciec pozwolił mu uczestniczyć w naradach Rządu. Wiele sugestii chłopaka zostało wzięte pod uwagę, niektóre zapobiegły niezłym kabałom, ale Kasjel nie wierzył, żeby teraz mógł coś zmienić. Ojciec nienawidził Mauriac’ów, nie wiedząc nawet dlaczego. Od pokoleń te dwa rody darzą się niechęcią, ale dopiero za panowania ojców Kasjela i jego najlepszego przyjaciela, Marcela, obie rodziny wstąpiły na wojenną ścieżkę.
Spór powstał w przeszłości, najstarsi ludzie, jakich znał książę nie pamiętali o co tak naprawdę chodziło. Według jednej z legend dwóch zacnych rycerzy, Mauriac i Daderio, zabiegało o względy jednej damy. Doprowadziło to do mitycznego pojedynku, w którym wygrał Mauriac. Dama oczywiście wybrała jego. Urodziła mu syna, ale ogarnięty gniewem Daderio nigdy nie wybaczył Mauriac’owi i pewnej nocy zabił rywala i jego ukochaną. Oszczędził tylko dziecko, które sam wychował, ukrywając przed nim prawdę o rodzicach. Syn Mauriac’a dorastał i już jako okryty sławą młodzieniec, dowiedział się od wędrownego starca prawdy o swoich rodzicach. Znienawidził Daderia, nie zabił go jednak, bo wychował go na dobrego człowieka i nie zgładził tej pamiętnej nocy. Założył własną rodzinę i opowiedział swym dzieciom swoje dzieje. Daderio natomiast związał się z inną kobietą i ta wydała mu potomka. Synowi wpoił nienawiść do Mauriac’ów i od tamtej pory obydwie rodziny darzyły się niechęcią i odrazą.
Ale wracając do Sali Obrad, Kasjel zajął swoje miejsce naprzeciwko ojca, przy końcu podłużnego stołu.
-Nie wiem jak Wasza Wysokość sądzi, ale ja uważam, że ewentualne ofiary są konieczne.
Jesteśmy pod ścianą. Naród oczekuje działania, a jak na razie nasze stosunki z Mauriac’ami były zbyt łagodne. – orzekł Minister Spraw Zagranicznych.
- Zgadzam się z moim przedmówcą.- podjął temat Szef Resortu Obrony - Mauriac’owie stanowczo za długo pozwalali sobie na różne wybryki, a my nie reagowaliśmy. Ślub jednego z kuzynów Franciszka Ludwika z naszą Księżną był stanowczo zbyt  śmiałym posunięciem, abyśmy mieli dalej milczeć. Czas pokazać tym przeklętym szumowinom, kto jest w tej wojnie faworytem.
Kasjel osłupiał. Co ten łysy człowiek wygadywał?! Chłopak postanowił wykorzystać to, że ma coś do powiedzenia w tej sprawie.
- Ojcze, Panowie Ministrowie, pozwólcie, że teraz ja wyrażę swoją opinie. Z całym szacunkiem panie Devoner – zwrócił się do Szefa Resortu – ale czy panu na mózg padło?
Czy chciałby pan być określany mianem „przeklętej szumowiny”? I o jakiej wojnie pan mówi? Być może nie zna pan mojego zdania na temat tego idiotycznego, długoletniego sporu istniejącego pomiędzy rodzinami Mauriac i Daderio, ale powinien pan doskonale wiedzieć, że spór tkwi pomiędzy RODAMI, a nie państwami i ich niewinnymi obywatelami. Czy Rząd Republiki Rodziny Daderio upadł tak nisko, żeby w pogoni za zwycięstwem plamić ręce krwią niewinnych ofiar?
Panowie, siedzicie tutaj i nic nie mówicie? Czego oczekujecie atakując niewinnych ludzi?
Agresja budzi agresję, jeśli zapomnieliście Panowie o swoim podstawowym obowiązku, to może przypomnę Wam, że pierwotnym celem powołania Rządu w Republice było zapewnienie dzięki niemu bezpieczeństwa mieszkańcom naszej ziemi. Pytam więc, czy zapomnieliście Panowie po co dostaliście swoje stanowiska? Bo na pewno nie po to, żeby atakować bezbronnych cywili z pobudek wywołanych nienawiścią, skierowaną do nie wiadomo kogo.
Urzędnicy patrzyli na niego speszeni, albo wpatrywali się uparcie w blat stołu, byle tylko nie patrzeć w oczy trzeźwo myślącego księcia. Nie popierali pomysłu Szefa Resortu Obrony, ale bali się stracić swoje stanowiska, dlatego nie oponowali i mimo woli zgadzali się z decyzjami o karygodnych przedsięwzięciach. Kasjel jakby czytał im w myślach.
- Jeśli kiedykolwiek miałbym zasiąść na tronie Republiki, moim pierwszym postanowieniem na tym stanowisku byłoby powołanie całkiem nowego Rządu, w którym żaden z jego członków nie bałby się wyrażać swojego zdania lękając się o utracenie ciepłej posadki.
- Kasjelu, pozwalasz sobie na zbyt wiele! Nie obrażaj mnie i moich kolegów! – Devoner poderwał się z miejsca. Kasjel uśmiechał się do niego z pobłażaniem, natomiast jego ojciec gromił urzędnika wzrokiem. Purpurowy na twarzy, warknął do niego:
- Jak śmiesz tak zwracać się do mojego syna?! Do następcy tronu! W tej Sali panują luźne zasady, ale szacunek do głów państwa jest regułą niezmienną i oczywistą. Do końca tego spotkania możesz odzywać się tylko za pozwoleniem mojego syna, Panie Devoner.
Szef Resortu skruszony, ale i niezadowolony, że o pozwolenie wyrażenia swojego zdania będzie musiał pytać takiego chłystka jakim jest królewski syn, usiadł i splótł dłonie pod stołem. Głos tym razem zabrał król Wiktor.
- Kasjelu, czy sugerujesz, że moi urzędnicy nie wyrażają swoich prawdziwych opinii z powodu strachu? Uważasz, że zwolniłbym ich gdyby powiedzieli coś, co byłoby mi nie w smak?
Książę nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nie oskarżał o nic ojca. To urzędnicy trzęśli portkami i wcale im się nie dziwił. Gdyby nie był synem Wiktora, unikałby go jak najczęściej. Spojrzenie króla przeszywało delikwenta niczym ostrze miecza, a żyła pulsująca na szyi nie wróżyła niczego dobrego.
- Jeśli chodzi o pierwszą sugestię, tak, właśnie takie jest moje zdanie, nie twierdzę jednak, że jesteś temu w jakikolwiek sposób winny. Jeżeli Twoi pomocnicy boją się Ciebie i wyrabiają sobie zarys Twojej osoby jako mężczyzny mściwego i niezdolnego do przyjęcia krytyki, są oni w wielkim błędzie. Nigdy nie bałeś się oceny innych, wręcz lubisz gdy ktoś wyraża swoje zdanie na Twój temat. Ja, jeśli ktoś krytykuje moją osobę, rozważam, czy rzeczywiście nie ma racji, a jeśli ma to staram się zmienić. Żywię nadzieję, że Ty również podchodzisz do tego w ten sposób.
Rzadko rozmawiali otwarcie,  nawet w cztery oczy, zwracali się do siebie długimi przemowami, zazwyczaj mającymi podtekst, dobrze ukryty w ogólnikowych zwrotach.
Od małego Kasjel słyszał od ojca „Rozwiń tę myśl. Powiedz coś więcej. Powiedz mi, że mam okropną marynarkę, ale w taki sposób, żebym czuł się dowartościowany i mile połechtany, musze jednak znać pierwotną treść Twojego przekazu. Powiedz mi, że mam ohydną marynarkę.” Na takich dysputach upływały im całe popołudnia. Matka Kasjela, Rozalia, zawsze przysłuchiwała się ich dyskusjom i czasami wtrącała coś od siebie, lekko się przy tym uśmiechając. Lubiła patrzeć, jak jej syn rośnie na biegłego w kontaktach z ludźmi mężczyznę, jak nawiązuje nowe kontakty, jak jej ośmioletni synek prowadzi dyskusje polityczne ze znanymi politykami.
-Dobrze, powiedz mi jednak, czy to ma coś wspólnego z omawianą przez nas sprawą? – wznowił temat Wiktor.
- Tak, ojcze, chodzi mi o to, że większość zgromadzonych tutaj ministrów – obrzucił polityków przelotnym spojrzeniem – nie zgadza się na wykonanie rzeczonego planu, jednak brak im odwagi, aby Ci się sprzeciwić. – odpowiedział Kasjel. Już wygrał te bitwę. Widział na twarzy ojca delikatne wahanie, jakby zastanawiał się czy ustąpienie synowi podważy jego autorytet. W końcu orzekł – Masz rację, krzywdzenie niewinnych nie przyniesie żadnych pożądanych skutków. Ten konflikt musi zostać rozwiązany inaczej. - Zwrócił się do ministrów – Jak widzicie panowie, dobrze zrobiłem przyjmując Kasjela w nasze szeregi. Czasem młody umysł, nieskalany wojną i przemocą, może pomóc nam dostrzec wady naszego postępowania, ratując tym samym naszą skórę i życie potencjalnych ofiar. Jeśli któryś z Panów wpadnie na pomysł jak rozwiązać nasz problem, niech powiadomi mnie o tym niezwłocznie, wtedy znów się spotkamy w tej Sali. A teraz, na mocy nadanej mi władzy, kończę 231 spotkanie Nowego Rządu Republiki Rodziny Daderio. Dziękuję za uwagę.

niedziela, 17 lipca 2011

Rozdział I

Dawno, dawno temu, w odległym królestwie mieszkał sobie bogaty książę razem ze swoimi rodzicami. Pewnego słonecznego dnia do pałacu księcia przybyła piękna księżniczka. Młodzi władcy zakochali się w sobie i niedługo potem wzięli ślub. A potem żyli długo i szczęśliwie….
Taaaak, chciałbym, żeby moje życie było tak proste. A tu na każdym kroku ochraniarze, służący, nadworni malarze, projektanci, doradcy, nauczyciele, goście, delegaci, przedstawiciele różnych warstw społecznych, trenerzy, kucharze, jednym słowem – załamka.
Mój ojciec chciałby nauczyć mnie wszystkiego co on wie i czego nie wie. Na litość boską, kim ja jestem? Cudotwórcą? Rozumiem - lekcje manier, dobierania stroju, jazdy konno, języków.
Ale na co mi lekcje o elektryczności, garncarstwo, zoologia, śpiew, skoki wzwyż?!
Mam być królem, nie akrobatą! Ale oczywiście mój kochany tatuś znajdzie na wszystko wytłumaczenie. A gdyby państwo było zagrożone, gdyby doradca mnie oszukiwał, gdyby był kryzys gospodarczy, gdyby nagle nastała wojna, albo głód, albo epidemia, dosłownie wszystko może się zdarzyć. Oczywiście oprócz pokoju. Rozwaliła mnie moja mama, mówiąc, że nie powinienem spędzać tyle czasu na dowrze i w stajni, bo to szkodzi moim włosom i cerze. Czy ja wyglądam na modela?
Mam rządzić państwem, a nie stać i pozować do zdjęć.
A tak przy okazji, nazywam się Marcel Konstanty Fryderyk Mauriac (czyt. Moriak).
Syn Franciszka Ludwika III Mauriac’a. Moja matka (Etienne Genevieve Christelle Lemaire- Mauriac)
Była trochę bardziej pomysłowa niż moja babka, która tak się na trudziła, że do imion swojego męża dodała jedną kreseczkę i myk – bzyk imię dla dzieciaka gotowe. Pomysłowa kobieta, co?
Moja mama użyła trochę finezji gdy wybierała dla mnie imiona. Ale z moim młodszym bratem to już miała odstrzał.   Romeo Fabian Artur Mauriac. No i moja mała siostrzyczka –  Cassildée Mathilde Jeanette Mauriac. Tu największy odlot – czyta się Kasildię Matilde Źenet. Wszyscy oprócz matki i mnie mówią na nią Cassie i jest w porządku. Ale mama jest innego zdania i jak nas woła, to zanim skończy już jesteśmy.
No wyobraźcie sobie – biegnie kobieta ubrana w wielką, ozdobną, piękną suknię i krzyczy  :
Marcelu Konstanty Fryderyku Mauriac! Do mnie natychmiast!
A wystarczyłoby po prostu krótkie : Marcel.
Tak więc ja, Marcel, STRASZNIE chciałbym być normalnym gościem.
Służba jest mi niepotrzebna, sam robię wszystko, łącznie z gotowaniem i sprzątaniem.
Poza tym, mój przyjaciel, Kasjel, jest synem wroga mojego ojca.
Z racji mojego stanowiska nie mogę się z nim zadawać prywatnie, bo mógłbym zostać oskarżony o zdradę. Świetnie. Już nawet nie można z kumplem wyskoczyć na piwo, bo od razu jesteś groźnym przestępcą, zdrajcą i Bóg jeden wie jakim jeszcze draniem.
Ja to mam przesrane. Chciałem zostać żołnierzem. Moje małe marzenie z dzieciństwa  zaczęło rosnąć do rozmiarów ambicji i pomysłu na życie. Ale jak zwykle moje przeklęte ‘wysokie urodzenie’ musiało dojść do głosu i starsi stanowczo zakazali mi zająć się wojaczką. Trzynastodniową głodówką zdołałem wytargować lekcje samoobrony, walki mieczem, szermierki, walki wręcz i  strzelania.
Jednak i to przestaje mi wystarczać. Ostatnio czuję się jak motyl, któremu ktoś złośliwie obkleił kokon taśmą klejącą. Dojrzały, ale nadal uwięziony. W tym domu wariatów nie mam prawa głosu. Posiłki muszę jeść o wyznaczonej porze, ubierać się od tej godziny do tej, poszczególne lekcje muszę mieć w wyznaczonych ramach czasowych. Czapa.
Jeśli chodzi o moje życie towarzyskie to kieruje nim głównie matka, nie pytając mnie nigdy o zdanie.
Dziewczyny, które mi podsuwa to zazwyczaj jakieś walnięte kujonki z aparatami na zębach i z krzywymi nogami. Czarna rozpacz. Zapytałem, czy moja ewentualna żona nie powinna być reprezentacyjna, ładna, inteligentna i tak dalej, ale dowiedziałem się wówczas, że ważne jest jakie wpływy i znajomości przyjdą wraz z nią. Super. Czy ktoś z tych inteligentów słyszał o czymś takim jak MIŁOŚĆ?!
Niedawno  konflikt między moim ojcem, królem Zjednoczonego Królestwa Mauriac’ów, a ojcem Kasjela przybrał na sile. Ostatnio widziałem go trzy tygodnie temu. Super żart. Dla kogoś z wypaczonym poczuciem humoru. Już nie wiem jak mam się z nim kontaktować.
Komórka i komputer odpadają – jestem pod stałym nadzorem. Pośrednik czy posłaniec też odpada – moi starzy od razu gościa przekupią, żeby mnie wydał. Na znaki dymne za daleko.
Właśnie jadę motocyklem przez pustynię. Krajobraz Zjednoczonego Królestwa jest głównie pagórkowaty i górzysty, ale w kilku miejscach są doliny i pustynie, można znaleźć nawet kilka kotlin.
Pochylony do przodu na moim mechanicznym zwierzu pędzę przez piaskowy bezkres, wolny, niezależny i groźny, niczym drapieżnik. Myślę właśnie o rozmowie, jaka matka próbowała ze mną przeprowadzić trzy godziny temu. Chciała wprowadzić mnie w temat ptaszków i pszczółek, ale ubiegłem ją i powiedziałem, że pierwszy seks mam za sobą od półtora roku. Jej mina była bezcenna.
Nie kłamałem. Nie robię tego, gdy nie muszę. Pierwszych cielesnych rozkoszy doznałem razem z Gerdą, moją młodziutką pokojówką. Wychodziłem właśnie spod prysznica, gdy, zastając mnie w samym ręczniku zawiązanym na biodrach, zapytała czy mógłbym pomóc jej w czymś bardzo krępującym, ale bardzo dla niej ważnym. Zaintrygowany, ale też kierowany wrodzoną bezinteresownością, zapytałem o co chodzi. Spaliła raka i wybąkała, że ma chłopaka i on myśli, że ona już ma za sobą ten pierwszy raz. A to nieprawda. I zapytała, czy mógłbym ten stan rzeczy zmienić.
Lekko zszokowany już po trzydziestu minutach przestałem być prawiczkiem.
Potem odeszła z pałacu i nigdy więcej jej  nie zobaczyłem.
Nie narzekam, jestem dość przystojny, brunet z włosami opadającymi na oczy, zarysowaną szczęką, o oczach koloru ciemnoniebieskiego butelkowego szkła. Dobrze zbudowany, wysportowany, wysoki.
Lubię palić, to mnie odpręża, bo skupiam się wyłącznie na tym. Dziewczyny się ślinią na mój widok.
Ale mają pecha – jedyna dziewczyna, do której żywię jakieś pozytywne uczucia ma te same geny.
Moja mała siostrzyczka. Choć nie cierpi jak ją tak nazywam. Cóż….
Pinacolada, bo tak nazywam Cassildée, jest moim sekretnym powiernikiem, ale teraz nie mogę podzielić się z nią swoimi planami. Nie mogę jej powiedzieć, że zamierzam uciec z pałacu i tułać się po świecie. Od razu pobiegłaby do matki, nie ważne jak bardzo jesteśmy blisko. Mam siedemnaście lat, ona piętnaście. Romeo dwa dni temu skończył szesnaście. A propos naszego kochasia.
Inteligencik. Nie znoszę go. Męski odpowiednik matki. Ostry zakręt. Szum piasku. Gleba.
Cholera. Przez tego półgłówka mam rozwalone kolano. Niech go wszyscy diabli.
Modląc się do Stwórcy o zdrowy rozsądek i chłodną analizę ruszyłem w kierunku pałacu.

Hejka.

Nie sugerujcie się tym co teraz piszę, w ocenie bloga. Mowy nie wychodzą mi dobrze.
Ad rem. Zapraszam do świata księcia Marcela Mauriac'a. W tą historię może zaplątać się nie jeden anioł, ale nie będzie to na pewno złotowłosy ćwok brzdąkający na hafrie. Kto wie, może nawet nasz ponętny książę okaże się skrzydlaty???