Rozłóż swe skrzydła, Aniele, ja nie potrafię latać, jestem tylko człowiekiem...

Rozłóż swe skrzydła, Aniele, ja nie potrafię latać, jestem tylko człowiekiem...

sobota, 14 stycznia 2012

Rozdział IV

Rozejrzałem się po pokoju. Urządzony w stylu zupełnie naukowo-politycznym.
Na biurku plany przemów, propozycje ustaw, nuuuuda.
Patrząc na pokój Kasjela można było poznać jego charakter.
Opanowany, ale nie stroniący od wrażeń. Szanujący prawo, ale lubiący je łamać.
Nagle uderzyła mnie myśl, że byłem tu tylko raz. Niebieskie ściany były dla mnie obce.
Nie wiedziałem nic o życiu przyjaciela w tym zamku. Mogłem się nad tym bardziej zastanowić, ale potem miałbym wyrzuty sumienia, a tego nie znoszę. Lepiej pozostać biernym. Przynajmniej w moim przypadku. Gdybym się tak wszystkim dogłębnie przejmował nie wytrzymałbym psychicznie.
Przy moim kochanym braciszku i słodziutkiej mamusi. Aż mam mdłości. Czasem zastanawiam się, czy wiem jak moja matka wygląda naprawdę. Bez makijażu i ozdób. Nie przypominam sobie takiego momentu, w którym widziałbym matkę bez tapety. Kurde.
Z braku innych zajęć wstałem, żeby się rozejrzeć. Zrobiłem parę kroków i zdałem sobie sprawę, że jeśli miałbym zwiedzać ten pokój, to niedługo byłaby to jedna wielka kałuża.
 Capnąłem ubrania, które Kajsel zostawił na łóżku i skierowałem się do - z tego co pamiętam - łazienki.
Tam również wszystko przypominało mi Kasjela. Spojrzałem w lustro.
To naprawdę ja? Jegomość w lustrze miał podkrążone oczy, potagrane, mokre włosy, wyraźną bliznę wpoprzek szyi. Nie można było powiedzieć, że jestem brzydki. Ponoć jestem 'piękny po mamusi'. Koszmar.
Ale z drugiej strony mój wygląd otwierał przede mną wszystkie drzwi.
No, może nie te do pałacu Daderio, ale poza tym...
Gorąca woda zmyła ze mnie wszystkie zmartwienia. Sięgnąłem po ręcznik, gdy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Cholera. Może ten ktoś sobie pójdzie myśląc, że to Kasjel jest pod prysznicem? Proszę, oby tak się stało. Chwilę czekałem w napięciu. Gorąca woda już nie poprawiała mi nastroju. Najwyraźniej moje modły zostały wysłuchane, bo usłyszałem kroki, a potem kliknięcie zamka w drzwiach. Uffff.
Zakręciłem wodę i wyszedłem z kabiny. Wytarłszy ciało przepasałem się ręcznikiem na wysokości bioder i umyłem zęby znalezioną (nieużywną) szczoteczką. Sięgnąłem po ubranie, które przygotował mi Kasjel, ale spodnie od dresu były za krótkie, co wcale mnie nie dziwi - jestem wyższy od ich właściciela.
Założyłem więc tylko T-shirt i nadal przepasany błękitnym ręcznikiem wyszedłem z łazienki.
Do pokoju wszedł właśnie Kasjel, o mało co nie dostając zawału na dźwięk mojego głosu:
- Co tak długo? Myślałem już, że coś cię zjadło po drodze.
- Bardzo śmieszne Marcel, naprawdę. - rzucił ironicznie. Widziałem jednak jak marszczy czoło, wiec spytałem, juz zupełnie poważnie, co się stało.
- W kuchni wpadłem na Mariannę. Wie, że tu jesteś. Weszła do pokoju, kiedy byłeś pod prysznicem. - odpowiedział.
Marianna? Poza niwielkim zdjęciem w portfelu Kajsela, nie widziałem jej nigdy.
Pewnie gdybym czytał gazety, to widziałbym ją częściej, ale nie mam czasu na takie głupoty.
- Przepraszam, przyjacielu. Nie chciałem wpakować cię w kłopoty, ale te najwyraźniej bardzo mnie lubią. - powiedziałem patrząc mu prosto w oczy.
- Nie przejmuj się. Ona się nie wygada. - zapewnił. - Mam nadzieję. - dodał znacznie ciszej.
Już miałem zaproponować, że mogę z nią pogadać tak, żeby nie pisnęła słówka, ale właśnie w tej chwili moja komórka postanowiła uraczyć nas dźwiękami Like it's her birthday oznajmiając wszem i wobec, że dzwoni do mnie moja siostra. Odebrałem.
- Marcel, gdzie ty jesteś? Ktoś tu przyszedł i zamknął tatę w piwnicy! Błagam cię, POMÓŻ MI!!! - ostatnie słowa wypiszczała tak głośno, że musiałem odsunąć słuchawkę od ucha, bo z pewnością bym ogłuchł. Pinacolada rozszlochała się na dobre.
- Cass, posłuchaj uważnie. Już wsiadam na motor. Schowaj się gdzieś, nie krzycz i nie wychodź z kryjówki. Będę nie dalej niż za godzinę. Czekaj na mnie i nie rób nic na własną rękę, rozumiesz? Już jadę.
***
Pędziłem tak szybko, jak pozwalał mi na to motocykl. Skaliste podłoże pozwalało na przesunięcie się wskazówki prędkościomierza maksymalnie w prawo. Gdybym nie ściskał kurczowo kierownicy, pęd zrzuciłby mnie z maszyny. W oddali już widziałem światła pałacu.
Miałem nadzieję, że Cassildee mnie posłucha i nie zrobi czegoś głupiego. Ale to chyba było nieuniknione, biorąc pod uwagę jak bardzo starała się przypominać mnie.
Poza tym, narobiłem niezłego bigosu Kasjelowi. Po co się tam pakowałem?
No ale, nie ma co beczeć nad rozlaną herbatą. Czy jakoś tak.
Przyspieszyłem maksymalnie, ledwo trzymając się kierownicy.
Szlaban  opuszczony, brama zamknięta, straże na warcie.
Czyżby podstęp? Pojechałem w stronę ogrodu, tak aby nie zauważyli mnie  goryle przy głównej bramie. Ogrodnicy strzygli żywopłoty, czyścili pomniki, stajenni wyprowadzali konie, garażowi myli bryki - rutyna, nic nadzwyczajnego.
Nie wiem jak terroryści mieliby schwytać króla przed nosem całej słuzby, ale Pinacolada beczała, a nie robi tego bez powodu. Zostawiłem motocykl w krzakach, dobre 200 metrów od muru. Podkradłem się i przesadziłem go jednym susem. Swoją drogą, skoro ja mogłem zrobić to niezauważony, to jaki problem mieliby z tym  profesjonalni terroryści?
Zaczekałem aż jeden z ogrodników pójdzie po sekator, żeby przyciąć większe gałęzie.
Gdy odszedł na tyle daleko by mnie nie przyłapać, wspiąłem się po pergoli na balkon Cass.
Siedziała na swoim łózku. Bezpieczna. Rozmawiała z Meredith, swoją pokojówką. Ona też była spokojna. Dygnęła, skłoniła głowę i wyszła. Zgłupiałem. Pinacolada podeszła do regału z perfumami. Wzięła do ręki jeden flakonik i spojrzała na etykietę. Odłożyła i wzięła następną buteleczkę. Bezszelestnie wszedłem do pokoju siostry przez otwarte balkonowe drzwi.
Po cichu stanąłem za jej plecami. A potem najbardziej opanowanym tonem na jaki było mnie stać powiedziałem: - Co ty, do cholery, wyprawiasz, Cass?