Rozłóż swe skrzydła, Aniele, ja nie potrafię latać, jestem tylko człowiekiem...

Rozłóż swe skrzydła, Aniele, ja nie potrafię latać, jestem tylko człowiekiem...

poniedziałek, 25 lipca 2011

Rozdział II

-Gdzieś ty się podziewał?! Gdzie się znów szlajałeś?! To nie przystoi księciu!!!
Krzyk matki roznosił się echem po rozległym hallu.
Musiała być naprawdę zła, skoro nie użyła ani jednego z moich imion.
Byłem później niż zwykle, bo w barze, w którym kupowałem papierosy, spotkałem anioła.
Dosłownie. Bez ściemy.
Prawdopodobnie miałem jakieś urojenia, ale nie to mnie martwi.
Anioł miał stalowoszare skrzydła i proste, jasne włosy do ramion. Część z nich opadała na oczy, ale nie przeszkodziło mi to w dojrzeniu nich koloru.
Czarne, wypełnione bólem i rozpaczą oczy, bez białek. Ciemne tunele wpatrujące się we mnie intensywnie, ale i z rezygnacją. Ubrany w czarną, poszarpaną tunikę, bosy, wygiął się przede mną w łuk, co podkreślały szeroko rozłożone, potężne skrzydła. Jego usta, blade i zakrwawione, otworzyły się w niemym okrzyku. Potem skrzydlaty padł na ziemię, zwijając się w spazmach bólu. Popatrzył na mnie tymi mrocznymi oczami i wyszeptał ledwo dosłyszalnie dwa słowa. „Pomóż mi”.
Potem zaczął się rozpływać jak zjawa.
Byłem w  szoku. Delikatnie ujmując. Jak manekin wyszedłem z nieszczęsnego baru, w którym nikt oprócz mnie nie zauważył skrzydlatego mężczyzny.
Kierując się w stronę mojego motocykla, słyszałem stłumione szepty.
Głosy wydobywające się jakby spod mich stóp.
Wybraniec…
Objawił się mu…
Wybraniec ujawniony..
Wybawiciel nadszedł…
Zmartwiałem. Wybraniec? Wybawiciel? Ja?
Nie jestem Chrystusem, ani jakimś super bohaterem.
Niech to!
Znając mnie, nie wyjadę stąd, dopóki nie dowiem się o co chodzi. To nie moja wina. Zawsze, gdy zdarzy się coś dziwnego, a mnie takie rzeczy zdarzają się często, coś mi się przestawia w głowie, jakby ktoś zdjął zawleczkę…
Zawsze wtedy muszę rozwikłać sprawę do końca, inaczej łeb mi pęka i mam przerażające koszmary. Gdy ostatnio próbowałem się przed tym powstrzymać, miałem takie koszmary, że potem zasnąć nie mogłem. Moja mała siostra, obdarta ze skóry, gotująca się w oleju.
Kasjel ćwiartowany sierpem. Matka z odciętymi dłońmi i stopami zanurzana w żrącym kwasie.
Nie mogę tego powstrzymywać, to jest takie uczucie, jakby ktoś mną kierował, jakby jakaś część świadomości podszeptywała mi co robić. Jakbym nie miał nad sobą kontroli. Jakbym został uwięziony w innym ciele.
- Zasiedziałem się w barze. Nie rób scen, mamo. Jestem dorosły. – odpowiedziałem na jej krzyki opanowanym głosem. Norma. Nie ma dnia, w którym nie byłaby na mnie zła.
-Dorosły? Dorosły?! Ty wiesz w ogóle co to znaczy? Romeo jest bardziej dojrzały od ciebie, ty szalony młokosie!!!
Nie wytrzymałem. Nie cierpię gdy go do mnie porównuje.
- Skoro taki jestem zły, to dlaczego nie pozwoliliście mi iść do wojska? Może mielibyście szczęście i zginąłbym na wojnie! Jak Twój kochany Romeo jest ode mnie lepszy, to idź i gadaj z nim! Jesteście siebie warci!
Zatrzasnąłem jej przed nosem drzwi do mojej komnaty. Dość.
-Wasza Wysokość, czy coś podać? – zapytała moja pokojówka, Rozalina.
-Nie. Możesz odejść. Obudź mnie jutro przed czwartą nad ranem. Potem możesz spać w mojej komnacie, jeśli zechcesz.
Ufałem jej. Nie raz z jej pomocą wymykałem się z pałacu. Zawsze mnie kryła. Złota dziewczyna. Ja też ją kryłem. Gdy się spóźniła, gdy przespała się z osobistym masażystą mojej matki – jej prywatnym kochankiem, jak sądzę. Matka była wściekła gdy dotarły do niej plotki. Jednak ja, moim książęcym słowem poświadczyłem, że Rozalina była w tym czasie ze mną, graliśmy w szachy. Etienne się nabrała.
Wracając do mnie. Muszę zobaczyć się z Kasjelem. Zarzuciłem na siebie skórzana kurtkę i wyszedłem na balkon. Pusto. Skoczyłem. Z I piętra….. prosto na skórzane siedzenie mojej bestii z piekielnych czeluści. Czarny Ducati Diavel. Kopniakiem odpalam silnik. Ryk motocykla zakłóca wieczorną ciszę, a ja, nareszcie wolny, mknę alejkami ogrodów w kierunku bramy. Tylko ona dzieli mnie od reszty świata. Na warcie stoi kilku strażników.
Właśnie zamyka się szlaban za samochodem dostawczym – to moja szansa. Pochylam się.
Przywieram całym ciałem do warczącej maszyny. Wyjeżdżam z pałacu. Przede mną długa droga, ale do rana powinienem być już na miejscu. Muszę być bardzo ostrożny. Muszę pogadać z Kasjelem.

***

„To się nie może zdarzyć! Jak on może być tak ślepy?!”
Myśli Kasjela Daderio krążyły wokół jego ojca i szatańskiego planu, który uknuł razem ze swoimi doradcami. Zaślepiony nienawiścią do Mauriac’ów nie widzi, że jego plan zagraża wszystkim obywatelom Zjednoczonego Królestwa. Czy Wiktor II Czarny upadł tak nisko, żeby do zdobycia władzy posługiwać się krwią niewinnych?
Pełen najgorszych przypuszczeń wrócił do Sali Obrad. Od dwóch lat, od piętnastych urodzin Kasjela, jego ojciec pozwolił mu uczestniczyć w naradach Rządu. Wiele sugestii chłopaka zostało wzięte pod uwagę, niektóre zapobiegły niezłym kabałom, ale Kasjel nie wierzył, żeby teraz mógł coś zmienić. Ojciec nienawidził Mauriac’ów, nie wiedząc nawet dlaczego. Od pokoleń te dwa rody darzą się niechęcią, ale dopiero za panowania ojców Kasjela i jego najlepszego przyjaciela, Marcela, obie rodziny wstąpiły na wojenną ścieżkę.
Spór powstał w przeszłości, najstarsi ludzie, jakich znał książę nie pamiętali o co tak naprawdę chodziło. Według jednej z legend dwóch zacnych rycerzy, Mauriac i Daderio, zabiegało o względy jednej damy. Doprowadziło to do mitycznego pojedynku, w którym wygrał Mauriac. Dama oczywiście wybrała jego. Urodziła mu syna, ale ogarnięty gniewem Daderio nigdy nie wybaczył Mauriac’owi i pewnej nocy zabił rywala i jego ukochaną. Oszczędził tylko dziecko, które sam wychował, ukrywając przed nim prawdę o rodzicach. Syn Mauriac’a dorastał i już jako okryty sławą młodzieniec, dowiedział się od wędrownego starca prawdy o swoich rodzicach. Znienawidził Daderia, nie zabił go jednak, bo wychował go na dobrego człowieka i nie zgładził tej pamiętnej nocy. Założył własną rodzinę i opowiedział swym dzieciom swoje dzieje. Daderio natomiast związał się z inną kobietą i ta wydała mu potomka. Synowi wpoił nienawiść do Mauriac’ów i od tamtej pory obydwie rodziny darzyły się niechęcią i odrazą.
Ale wracając do Sali Obrad, Kasjel zajął swoje miejsce naprzeciwko ojca, przy końcu podłużnego stołu.
-Nie wiem jak Wasza Wysokość sądzi, ale ja uważam, że ewentualne ofiary są konieczne.
Jesteśmy pod ścianą. Naród oczekuje działania, a jak na razie nasze stosunki z Mauriac’ami były zbyt łagodne. – orzekł Minister Spraw Zagranicznych.
- Zgadzam się z moim przedmówcą.- podjął temat Szef Resortu Obrony - Mauriac’owie stanowczo za długo pozwalali sobie na różne wybryki, a my nie reagowaliśmy. Ślub jednego z kuzynów Franciszka Ludwika z naszą Księżną był stanowczo zbyt  śmiałym posunięciem, abyśmy mieli dalej milczeć. Czas pokazać tym przeklętym szumowinom, kto jest w tej wojnie faworytem.
Kasjel osłupiał. Co ten łysy człowiek wygadywał?! Chłopak postanowił wykorzystać to, że ma coś do powiedzenia w tej sprawie.
- Ojcze, Panowie Ministrowie, pozwólcie, że teraz ja wyrażę swoją opinie. Z całym szacunkiem panie Devoner – zwrócił się do Szefa Resortu – ale czy panu na mózg padło?
Czy chciałby pan być określany mianem „przeklętej szumowiny”? I o jakiej wojnie pan mówi? Być może nie zna pan mojego zdania na temat tego idiotycznego, długoletniego sporu istniejącego pomiędzy rodzinami Mauriac i Daderio, ale powinien pan doskonale wiedzieć, że spór tkwi pomiędzy RODAMI, a nie państwami i ich niewinnymi obywatelami. Czy Rząd Republiki Rodziny Daderio upadł tak nisko, żeby w pogoni za zwycięstwem plamić ręce krwią niewinnych ofiar?
Panowie, siedzicie tutaj i nic nie mówicie? Czego oczekujecie atakując niewinnych ludzi?
Agresja budzi agresję, jeśli zapomnieliście Panowie o swoim podstawowym obowiązku, to może przypomnę Wam, że pierwotnym celem powołania Rządu w Republice było zapewnienie dzięki niemu bezpieczeństwa mieszkańcom naszej ziemi. Pytam więc, czy zapomnieliście Panowie po co dostaliście swoje stanowiska? Bo na pewno nie po to, żeby atakować bezbronnych cywili z pobudek wywołanych nienawiścią, skierowaną do nie wiadomo kogo.
Urzędnicy patrzyli na niego speszeni, albo wpatrywali się uparcie w blat stołu, byle tylko nie patrzeć w oczy trzeźwo myślącego księcia. Nie popierali pomysłu Szefa Resortu Obrony, ale bali się stracić swoje stanowiska, dlatego nie oponowali i mimo woli zgadzali się z decyzjami o karygodnych przedsięwzięciach. Kasjel jakby czytał im w myślach.
- Jeśli kiedykolwiek miałbym zasiąść na tronie Republiki, moim pierwszym postanowieniem na tym stanowisku byłoby powołanie całkiem nowego Rządu, w którym żaden z jego członków nie bałby się wyrażać swojego zdania lękając się o utracenie ciepłej posadki.
- Kasjelu, pozwalasz sobie na zbyt wiele! Nie obrażaj mnie i moich kolegów! – Devoner poderwał się z miejsca. Kasjel uśmiechał się do niego z pobłażaniem, natomiast jego ojciec gromił urzędnika wzrokiem. Purpurowy na twarzy, warknął do niego:
- Jak śmiesz tak zwracać się do mojego syna?! Do następcy tronu! W tej Sali panują luźne zasady, ale szacunek do głów państwa jest regułą niezmienną i oczywistą. Do końca tego spotkania możesz odzywać się tylko za pozwoleniem mojego syna, Panie Devoner.
Szef Resortu skruszony, ale i niezadowolony, że o pozwolenie wyrażenia swojego zdania będzie musiał pytać takiego chłystka jakim jest królewski syn, usiadł i splótł dłonie pod stołem. Głos tym razem zabrał król Wiktor.
- Kasjelu, czy sugerujesz, że moi urzędnicy nie wyrażają swoich prawdziwych opinii z powodu strachu? Uważasz, że zwolniłbym ich gdyby powiedzieli coś, co byłoby mi nie w smak?
Książę nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nie oskarżał o nic ojca. To urzędnicy trzęśli portkami i wcale im się nie dziwił. Gdyby nie był synem Wiktora, unikałby go jak najczęściej. Spojrzenie króla przeszywało delikwenta niczym ostrze miecza, a żyła pulsująca na szyi nie wróżyła niczego dobrego.
- Jeśli chodzi o pierwszą sugestię, tak, właśnie takie jest moje zdanie, nie twierdzę jednak, że jesteś temu w jakikolwiek sposób winny. Jeżeli Twoi pomocnicy boją się Ciebie i wyrabiają sobie zarys Twojej osoby jako mężczyzny mściwego i niezdolnego do przyjęcia krytyki, są oni w wielkim błędzie. Nigdy nie bałeś się oceny innych, wręcz lubisz gdy ktoś wyraża swoje zdanie na Twój temat. Ja, jeśli ktoś krytykuje moją osobę, rozważam, czy rzeczywiście nie ma racji, a jeśli ma to staram się zmienić. Żywię nadzieję, że Ty również podchodzisz do tego w ten sposób.
Rzadko rozmawiali otwarcie,  nawet w cztery oczy, zwracali się do siebie długimi przemowami, zazwyczaj mającymi podtekst, dobrze ukryty w ogólnikowych zwrotach.
Od małego Kasjel słyszał od ojca „Rozwiń tę myśl. Powiedz coś więcej. Powiedz mi, że mam okropną marynarkę, ale w taki sposób, żebym czuł się dowartościowany i mile połechtany, musze jednak znać pierwotną treść Twojego przekazu. Powiedz mi, że mam ohydną marynarkę.” Na takich dysputach upływały im całe popołudnia. Matka Kasjela, Rozalia, zawsze przysłuchiwała się ich dyskusjom i czasami wtrącała coś od siebie, lekko się przy tym uśmiechając. Lubiła patrzeć, jak jej syn rośnie na biegłego w kontaktach z ludźmi mężczyznę, jak nawiązuje nowe kontakty, jak jej ośmioletni synek prowadzi dyskusje polityczne ze znanymi politykami.
-Dobrze, powiedz mi jednak, czy to ma coś wspólnego z omawianą przez nas sprawą? – wznowił temat Wiktor.
- Tak, ojcze, chodzi mi o to, że większość zgromadzonych tutaj ministrów – obrzucił polityków przelotnym spojrzeniem – nie zgadza się na wykonanie rzeczonego planu, jednak brak im odwagi, aby Ci się sprzeciwić. – odpowiedział Kasjel. Już wygrał te bitwę. Widział na twarzy ojca delikatne wahanie, jakby zastanawiał się czy ustąpienie synowi podważy jego autorytet. W końcu orzekł – Masz rację, krzywdzenie niewinnych nie przyniesie żadnych pożądanych skutków. Ten konflikt musi zostać rozwiązany inaczej. - Zwrócił się do ministrów – Jak widzicie panowie, dobrze zrobiłem przyjmując Kasjela w nasze szeregi. Czasem młody umysł, nieskalany wojną i przemocą, może pomóc nam dostrzec wady naszego postępowania, ratując tym samym naszą skórę i życie potencjalnych ofiar. Jeśli któryś z Panów wpadnie na pomysł jak rozwiązać nasz problem, niech powiadomi mnie o tym niezwłocznie, wtedy znów się spotkamy w tej Sali. A teraz, na mocy nadanej mi władzy, kończę 231 spotkanie Nowego Rządu Republiki Rodziny Daderio. Dziękuję za uwagę.

niedziela, 17 lipca 2011

Rozdział I

Dawno, dawno temu, w odległym królestwie mieszkał sobie bogaty książę razem ze swoimi rodzicami. Pewnego słonecznego dnia do pałacu księcia przybyła piękna księżniczka. Młodzi władcy zakochali się w sobie i niedługo potem wzięli ślub. A potem żyli długo i szczęśliwie….
Taaaak, chciałbym, żeby moje życie było tak proste. A tu na każdym kroku ochraniarze, służący, nadworni malarze, projektanci, doradcy, nauczyciele, goście, delegaci, przedstawiciele różnych warstw społecznych, trenerzy, kucharze, jednym słowem – załamka.
Mój ojciec chciałby nauczyć mnie wszystkiego co on wie i czego nie wie. Na litość boską, kim ja jestem? Cudotwórcą? Rozumiem - lekcje manier, dobierania stroju, jazdy konno, języków.
Ale na co mi lekcje o elektryczności, garncarstwo, zoologia, śpiew, skoki wzwyż?!
Mam być królem, nie akrobatą! Ale oczywiście mój kochany tatuś znajdzie na wszystko wytłumaczenie. A gdyby państwo było zagrożone, gdyby doradca mnie oszukiwał, gdyby był kryzys gospodarczy, gdyby nagle nastała wojna, albo głód, albo epidemia, dosłownie wszystko może się zdarzyć. Oczywiście oprócz pokoju. Rozwaliła mnie moja mama, mówiąc, że nie powinienem spędzać tyle czasu na dowrze i w stajni, bo to szkodzi moim włosom i cerze. Czy ja wyglądam na modela?
Mam rządzić państwem, a nie stać i pozować do zdjęć.
A tak przy okazji, nazywam się Marcel Konstanty Fryderyk Mauriac (czyt. Moriak).
Syn Franciszka Ludwika III Mauriac’a. Moja matka (Etienne Genevieve Christelle Lemaire- Mauriac)
Była trochę bardziej pomysłowa niż moja babka, która tak się na trudziła, że do imion swojego męża dodała jedną kreseczkę i myk – bzyk imię dla dzieciaka gotowe. Pomysłowa kobieta, co?
Moja mama użyła trochę finezji gdy wybierała dla mnie imiona. Ale z moim młodszym bratem to już miała odstrzał.   Romeo Fabian Artur Mauriac. No i moja mała siostrzyczka –  Cassildée Mathilde Jeanette Mauriac. Tu największy odlot – czyta się Kasildię Matilde Źenet. Wszyscy oprócz matki i mnie mówią na nią Cassie i jest w porządku. Ale mama jest innego zdania i jak nas woła, to zanim skończy już jesteśmy.
No wyobraźcie sobie – biegnie kobieta ubrana w wielką, ozdobną, piękną suknię i krzyczy  :
Marcelu Konstanty Fryderyku Mauriac! Do mnie natychmiast!
A wystarczyłoby po prostu krótkie : Marcel.
Tak więc ja, Marcel, STRASZNIE chciałbym być normalnym gościem.
Służba jest mi niepotrzebna, sam robię wszystko, łącznie z gotowaniem i sprzątaniem.
Poza tym, mój przyjaciel, Kasjel, jest synem wroga mojego ojca.
Z racji mojego stanowiska nie mogę się z nim zadawać prywatnie, bo mógłbym zostać oskarżony o zdradę. Świetnie. Już nawet nie można z kumplem wyskoczyć na piwo, bo od razu jesteś groźnym przestępcą, zdrajcą i Bóg jeden wie jakim jeszcze draniem.
Ja to mam przesrane. Chciałem zostać żołnierzem. Moje małe marzenie z dzieciństwa  zaczęło rosnąć do rozmiarów ambicji i pomysłu na życie. Ale jak zwykle moje przeklęte ‘wysokie urodzenie’ musiało dojść do głosu i starsi stanowczo zakazali mi zająć się wojaczką. Trzynastodniową głodówką zdołałem wytargować lekcje samoobrony, walki mieczem, szermierki, walki wręcz i  strzelania.
Jednak i to przestaje mi wystarczać. Ostatnio czuję się jak motyl, któremu ktoś złośliwie obkleił kokon taśmą klejącą. Dojrzały, ale nadal uwięziony. W tym domu wariatów nie mam prawa głosu. Posiłki muszę jeść o wyznaczonej porze, ubierać się od tej godziny do tej, poszczególne lekcje muszę mieć w wyznaczonych ramach czasowych. Czapa.
Jeśli chodzi o moje życie towarzyskie to kieruje nim głównie matka, nie pytając mnie nigdy o zdanie.
Dziewczyny, które mi podsuwa to zazwyczaj jakieś walnięte kujonki z aparatami na zębach i z krzywymi nogami. Czarna rozpacz. Zapytałem, czy moja ewentualna żona nie powinna być reprezentacyjna, ładna, inteligentna i tak dalej, ale dowiedziałem się wówczas, że ważne jest jakie wpływy i znajomości przyjdą wraz z nią. Super. Czy ktoś z tych inteligentów słyszał o czymś takim jak MIŁOŚĆ?!
Niedawno  konflikt między moim ojcem, królem Zjednoczonego Królestwa Mauriac’ów, a ojcem Kasjela przybrał na sile. Ostatnio widziałem go trzy tygodnie temu. Super żart. Dla kogoś z wypaczonym poczuciem humoru. Już nie wiem jak mam się z nim kontaktować.
Komórka i komputer odpadają – jestem pod stałym nadzorem. Pośrednik czy posłaniec też odpada – moi starzy od razu gościa przekupią, żeby mnie wydał. Na znaki dymne za daleko.
Właśnie jadę motocyklem przez pustynię. Krajobraz Zjednoczonego Królestwa jest głównie pagórkowaty i górzysty, ale w kilku miejscach są doliny i pustynie, można znaleźć nawet kilka kotlin.
Pochylony do przodu na moim mechanicznym zwierzu pędzę przez piaskowy bezkres, wolny, niezależny i groźny, niczym drapieżnik. Myślę właśnie o rozmowie, jaka matka próbowała ze mną przeprowadzić trzy godziny temu. Chciała wprowadzić mnie w temat ptaszków i pszczółek, ale ubiegłem ją i powiedziałem, że pierwszy seks mam za sobą od półtora roku. Jej mina była bezcenna.
Nie kłamałem. Nie robię tego, gdy nie muszę. Pierwszych cielesnych rozkoszy doznałem razem z Gerdą, moją młodziutką pokojówką. Wychodziłem właśnie spod prysznica, gdy, zastając mnie w samym ręczniku zawiązanym na biodrach, zapytała czy mógłbym pomóc jej w czymś bardzo krępującym, ale bardzo dla niej ważnym. Zaintrygowany, ale też kierowany wrodzoną bezinteresownością, zapytałem o co chodzi. Spaliła raka i wybąkała, że ma chłopaka i on myśli, że ona już ma za sobą ten pierwszy raz. A to nieprawda. I zapytała, czy mógłbym ten stan rzeczy zmienić.
Lekko zszokowany już po trzydziestu minutach przestałem być prawiczkiem.
Potem odeszła z pałacu i nigdy więcej jej  nie zobaczyłem.
Nie narzekam, jestem dość przystojny, brunet z włosami opadającymi na oczy, zarysowaną szczęką, o oczach koloru ciemnoniebieskiego butelkowego szkła. Dobrze zbudowany, wysportowany, wysoki.
Lubię palić, to mnie odpręża, bo skupiam się wyłącznie na tym. Dziewczyny się ślinią na mój widok.
Ale mają pecha – jedyna dziewczyna, do której żywię jakieś pozytywne uczucia ma te same geny.
Moja mała siostrzyczka. Choć nie cierpi jak ją tak nazywam. Cóż….
Pinacolada, bo tak nazywam Cassildée, jest moim sekretnym powiernikiem, ale teraz nie mogę podzielić się z nią swoimi planami. Nie mogę jej powiedzieć, że zamierzam uciec z pałacu i tułać się po świecie. Od razu pobiegłaby do matki, nie ważne jak bardzo jesteśmy blisko. Mam siedemnaście lat, ona piętnaście. Romeo dwa dni temu skończył szesnaście. A propos naszego kochasia.
Inteligencik. Nie znoszę go. Męski odpowiednik matki. Ostry zakręt. Szum piasku. Gleba.
Cholera. Przez tego półgłówka mam rozwalone kolano. Niech go wszyscy diabli.
Modląc się do Stwórcy o zdrowy rozsądek i chłodną analizę ruszyłem w kierunku pałacu.

Hejka.

Nie sugerujcie się tym co teraz piszę, w ocenie bloga. Mowy nie wychodzą mi dobrze.
Ad rem. Zapraszam do świata księcia Marcela Mauriac'a. W tą historię może zaplątać się nie jeden anioł, ale nie będzie to na pewno złotowłosy ćwok brzdąkający na hafrie. Kto wie, może nawet nasz ponętny książę okaże się skrzydlaty???